środa, 29 października 2014

Jeden krok epilog

Wiatr wdzierając się przez najmniejsze nieszczelności kasku szumiał, coraz mocniej wzbijając się z poziomu szumów na wyższy poziom gwizdów, atakujący jego uszy, zagłuszający lekką pracę niewysilonego silnika Bmw. Po wielu latach znów uczył się na nowo wszystkich smaków i doznań płynących z jazdy motocyklem. Czasem chciał zamknąć oczy wsłuchać się w silnik i przeraźliwy syk wiatru tak by ten wydarł z jego umysłu czarną kartę jego przeszłości, tak by oczyścić duszę z tego, co dawniej rozpuściło w jej krystalicznie lustrzanej toni czarna mętna substancje nałogu. Żałował swego życia...
Ale nie tak by chcieć z nim skończyć...
Skupiał się na drodze, na pędzącym wokół niego krajobrazie kiedyś znanym dokładnie dziś po latach krajobrazie tak bliskim i tak zapomnianym, tak dziwnie nieodkrytym. Przesunął palcem zasuwkę górnego wlotu na kasku, niech szum zagłuszy całkowicie moje myśli, niech da mi odpocząć od przeszłości.
Ten obraz, ta postać, ciągle powracająca, jej ciemne włosy, błyszczące czarne oczy...
Ten dotyk na ramieniu, muśniecie opuszkiem małego palca czoła, te kilka słów, takich ciepłych, przeraźliwych, palących i lodowatych...
- Musisz walczyć....
Czy to była śmierć? Czy to ona po mnie przyszła?
Odkręcił śmielej żeby dziki szum powietrza wytrącił to, co było w jego umyśle, by wywiał z jego głowy cały ból.
***
Opasłe tomy jakichś książek wypinały swe skórzane grzbiety dostojnie prezentując się na półce. Siwiejący mężczyzna o freudowskich rysach kątem oka, spod okularów zerkał na swój zeszyt z notatkami. Potarł spiczasta brodę, poprawił okulary, jeszcze raz potarł gęsto zarośniętą brodę, spojrzał na pacjenta.
- O czym chciałby pan porozmawiać?
Młody mężczyzna odziany w starą motocyklową kurtkę, siedzący w skórzanym fotelu, oderwał wzrok od księgozbioru, wbił go na chwilę w podłogę podziwiając esy i floresy rozrysowane na dywanie. Wzory, które korzeniami uderzały gdzieś w perskie klimaty.
Westchnął ciężko.
Ciemnobrązowe mętne oczy spojrzały na siedzącego za biurkiem Freuda.
- Niech pan mi powie, czy jest na tym świecie coś, co potrafiłoby wymazać ze mnie ten szlamowaty posmak życia, coś, co nadałoby mu prawdziwy sens? Coś, co rozświetliłoby mroki mojej duszy? Wydarłoby mnie wampirycznym wspomnieniom pojawiającym się w środku nocy z znikąd? Czy jest coś, co pozwoli mi poczuć się lepszym?
Terapeuta znów potarł brodę, zamyślił się. W głowie już szukał naukowego wyjaśnienia dla tego pytania. Analizował wszelkie psychologiczne prawa, zasady, rozplanowywał wypowiedź i budował jej wielopoziomowy niepewny wymiar, który miałby usatysfakcjonować klienta, ale nie dać mu konkretnej odpowiedzi. Chciał wysondować jego stan psychiczny, dać mu tylko chwilowe uczucie ukojenia tak by w długofalowej perspektywie zgłębić całość jego psychiki. Tylko czy to jest w ogóle możliwe?
Źrenice lekko mu dygotały od natłoku myśli. Spojrzał w notatki, wstał i podszedł do okna, z którego można było obserwować mały park otulony zielenią tuj.
Obrócił się ku pacjentowi...
***
Znów mu się to śniło...
Odwyk po raz kolejny powrócił w snach...
Ona także...
Znów czuł zimną stal bocznego wózka Urala, woń nagrzanego aluminiowego bloku silnika. Pamięta jak chciał podnieść dłoń, dotknąć manetki. Podnieść się i nie wiedzieć dlaczego i po co trącić rolgaz tak by gaźniki złapały trochę nadprogramowego paliwa.
Dwie postacie, ich glosy...
Jeden tak bardzo znajomy...
Chciał skupić wzrok..
Rozpoznać osobę...
Lecz ta mgła, te wirowanie świata...
Szary...
To ty....
Odwyk...
Pamięta...
Wciąż czuje...
Piekącą igłę venflonu wbitą w dłoń. Skórzane pasy przypinające go do łóżka...
Słony smak potu oblewającego jego twarz. Smród tego potu, przeraźliwe dreszcze klujące milionem małych igieł po krzyżu, przechodzące wzdłuż kręgosłupa i wbijające się całą długością w kark, paraliżując ciało, odbierając dech.
Boli...
Żyły tak bardzo pieką.
Czuje płynący w nich kwas, palący przeraźliwy ból...
I ona...
Widzi ją...
Niby jak przez mgłę, ale bardzo wyraźnie.
Pamięta kruczoczarne długie włosy...
Smolnie hebanowe oczy, błyszczące tak głęboko, ciepło, litościwie a może złowrogo?
Kim ona jest?..
Znów jej dotyk....
Zerwał się cały mokry, zimne ciarki przeszły mu po plecach...
Usiadł na krawędzi łóżka, schował głowę w dłonie, wyrównał oddech...
***
Psychoterapeuta założył nogę na nogę i w lekko zgarbionej pozycji starał się dokładnie zapamiętać każde jego słowo i gest.
- Ten sen powraca. Ciągle. Cały czas widzę tą postać, co pan o tym myśli doktorze? Może powinienem zrobić krok do tyłu? Odkryć przeszłość, która tak mnie zniszczyła?
Freud zmarszczył czoło. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Szybko analizował każde jego słowo, poprzednie wizyty.
Potarł spiczasta brodę gładząc zarost, poprawił teatralnie okular.
***
Bmw ujeżdżane niegdyś przez Szeryfa świetnie dawało sobie radę w trasie. Szum wiatru, syk opon, rzędowy pomruk silnika i niezwykły komfort jazdy były czymś, co uspokajały go przed tymi chwilami, które już za jakiś czas mogły zburzyć to, nad czym ostatnio pracował. Wiedział jak duże jest ryzyko, ale miał nadzieję że ta wizyta mu pomoże.
Wbił wyższy bieg. Dźwignia delikatnie poruszyła się w górę, krótkie kliknięcie potwierdziło wyższe przełożenie, na które wskoczył silnik.
Obroty delikatnie spadły, choć nie osłabiły pięknego pomruku silnika.
Czasem odrywał wzrok od asfaltowego szlaku i kątem oka rzucał na śmigające obok niego wiejskie chatki, lasy, polany.
Nie zatrzymywał się.
Pędził korzystając z połowy możliwości tabunu koni skrywanych pod pakietem ciężkich, potężnych owiewek.
Bał się odkręcić mocniej, zbyt długo nie jeździł, znów odkrywał możliwości, jakie daje jednoślad, powoli starał się ujarzmić jego dzikość, poznać jego możliwości i okiełznać je tak by czerpać z nich pełnię radości i satysfakcji.
Jesienna aura nie zachęcała do ostrej jazdy.
Leśna mgła, co raz rozmywała w swej mlecznej toni światło reflektora Bmki. Osadzała się na owiewce, opadała na wizjer kasku.
Co raz palcem wskazującym przecierał z niego skondensowane opary wodne. Czuł jak kurtka i dżinsy lekko mu wilgotnieją. Jeszcze kawałek i będzie na miejscu...
Na tym miejscu...
Gabaryty motocykla utrudniały manewrowanie w prlowskich uliczkach niegdyś pięknego i tętniącego życiem miasta, a dziś będącego miastem ludzi zniszczonych i umarłych. Miastem ludzi wyklętych.
Poznał to miejsce, powybijane okna, walące się mury, brzozy rosnące na dachu biurowca, nieudolne graffiti na murach.
Zaparkował na kawałku betonowego podjazdu, wysunął boczną stopkę zgrabnym kołyśnięciem kładąc na niej motocykl.
Zsiadł, zdjął kask, wziął go pod ramię. Nabrał powietrza w płuca prosząc w duchu Boga, by dał mu siłę.
Nie mogę upaść. Wpaść znów w to bagno, w bagnie nie ma światła...
Wciąż brak mi mojego światła, nadziei, czegoś, co rozświetliłoby moja ponura dusze.
Ruszył w stronę dawnej meliny.
Zapach moczu, kurzu i pustki zatykały mu nozdrza.
Mijał kolejne drzwi, mgliste wspomnienia poszarpane, nielogiczne, dziwne, wpadały w jego umysł mącąc to, co i tak było już mętne.
Wszedł na piętro, poznał nieczytelna tabliczkę na drzwiach.
Tak, pamiętam...
Te bezwładne znarkotyzowane ciała wyjące z głodu i bólu.
Ich potworny zapach..
Pamiętam...
Wbijaną powoli w przedramię igłę, wbijaną ostrożnie, tak by przypadkiem nie zmarnotrawić ani jednej kropli narkotyku. Delikatne swędzenie żył, mroźne ciepło przeszywające organizm.
Uczucie odpływania.
Boże, w jakim ja gównie siedziałem.
Spojrzał na biurko, zza którego go wyciągnięto, na porozwalane przedmioty, kawałki gazet, mebli, na jakieś dokumenty, zdarte zasłony, bełkotliwe napisy na ścianach..
Podniósł lezącą na ziemi strzykawkę...
***
- Wie pan panie doktorze. Jak patrzę w lustro często widzę tam moją twarz sprzed odwyku, choć nie wiem jak wtedy wyglądałem. Nie pamiętam siebie z tamtych lat.
Jednak, gdy staje przed lustrem widzę tam swoją twarz wyglądającą jak jakieś uschłe, zepsute widmo człowieka. Widzę twarz pokryta bólem, nienasyceniem narkotycznej nostalgii. Twarz siną, brudną, nieogoloną. Twarz, której oczy wypaliły się już dawno i teraz świecą nie głębią duszy,nie jej blaskiem a pustką i ciszą nicości...
***
Zegarek ospale przesuwał swoją wskazówkę sekund po każdym obrocie silnym cyknięciem przestawiając ostry wskaźnik minut kilka milimetrów bliżej ku końcowi pracy.
Nie żeby nie lubił swojej pracy.
Wręcz przeciwnie pochłaniała go dosyć mocno, pozwalając nawet w jakimś stopniu zapomnieć o tym, co robił jeszcze nie tak dawno temu i w jakimś stopniu zrehabilitować swoje nędzne życie odkupując winy przez pomoc potrzebującym.
Dziś spokój pracy zakłócało mu stojące za oknem Bmw, czekające na kolejna krotką podroż.
Dziś miała to być podróż relaksacyjna...
Cyk...
Cyk...
Cyk...
Cyk...
Cyk...
Wskazówka minut wskoczyła na 12, wskazówka godzin przesunęła się niemrawo na 4. Szybko poderwał się z krzesełka. Biurko ogarnął kilka minut wcześniej żeby nie tracić na to swojego wolnego czasu. Zerwał z wieszaka skórzaną kurtkę, złapał kask i wielki futerał, który przerzucił sobie przez plecy.
Już tylko kilka stopni schodów i drzwi dzieliły go od skrawka wolności.
Podróż czas zacząć.
Kluczyk w stacyjkę...
Błysk kontrolek.
Klikniecie przycisku startera, krótki warkot rozrusznika przechodzący w pomruk silnika.
Usiadł w kanapie delikatnie zdejmując motocykl z bocznej podstawki. Zrobił to w ułamku sekundy, błyskawicznie podrywając bmw do jazdy.
Wiej wietrze...
Oczyść ma dusze i umysł...
Bakcyl jazdy sterował nim jak zaprogramowanym robotem przerzucając biegi, hamując i przyspieszając machinalnie, dzięki niemu czuł motocykl coraz lepiej.
Codzienna trasa z domu do pracy z pracy do domu, dzisiaj miała się wydłużyć o kilkanaście kilometrów.
Znał wszystkie zakręty, każda prostą, znał zapach mijanych wsi, lasów, szum starego polepionego asfaltu powoli nawet uczył się rozmieszczenia kolein.
Mimo machinalizacji siebie i znajomości trasy, jazda zawsze dostarczała mu niezapomnianych doznań, nie nudziła się i nie pozwalała na monotonie.
Dojechał do skrzyżowania, tym razem zamiast odbić w prawo, prawie nie zwalniając wykorzystał pierwszeństwo przejazdu skręcając w lewo.
Ten krajobraz tez znał, nie tak dobrze, ale znał.
Nie skupiał na nim uwagi, po prostu jechał.
Wiatr szumiał, opony kleiły się do asfaltu a silnik coś szemrał przez tłumiki...
Dojechał do celu podjeżdżając pod skromny park, będący sercem miasteczka i oazą spokoju.
Ustawił motocykl, rozpakował ukrytą w futerale gitarę.
Oparł się o pień kasztana, powoli przesuwając palce po gryfie gitary.
Te same odnajdowały się na kawałku drewnianego instrumentu i paru strunach trafiając idealnie w dźwięki.
Spojrzał w niebo wyciągając z głowy kolejny bluesowy kawałek do zagrania.
Przeciągnął kostka po strunach.
Zamknął oczy...
Niepewnym drżącym głosem wydobył z siebie
Wołali na nią, ej "Słodka"...
To wszystko co, to wszystko co o niej wiem
Zawsze pod tą samą bramą wschodziła gwiazda jej
Świeciła nam
Czasem tuż za rogiem stanęła ci twarzą w twarz
I nie mógł nikt oprzeć się pokusie jej włosów rozwianych
Kiedy szła ulicą, neony traciły swój blask
Kiedy szła ulicą......*

Przedłużył solówkę dodając parę akordów od siebie.
Dźwięk gitary lekko cichł...
Otworzył oczy...
Stała przed nim.. .
Ona...
Czarnowłosa, ciemnooka, delikatna, słodka...
- Widzę ze walczyłeś i wygrałeś...
- To ty, myślałem że nie istniejesz że...
- Jestem wolontariuszem w ośrodku odwykowym... Byłam przy Tobie jak walczyłeś...Wierzyłam że wygrasz...
Gitara lekko zabrzmiała wydychanym przez niego ciężarem chwili nabrzmiałym w płucach.
***
- Wie pan, jest na świecie jedna rzecz, która potrafi wyrwać z człowieka wszystko, co najgorsze. Pomaga mu zapomnieć o swojej przeszłości, zacząć wszystko od nowa i uwierzyć w siebie. To miłość. I jej oczy.
Freud zmrużył oczy z lekkim niedowierzaniem, wyprostował się.
Chyba odetchnął z ulgą.
***
Leżeli razem gdzieś na leśnej polanie, wpatrując się rozkochanym wzrokiem to w swoje radosne twarze, to w niebo błogo myśląc o tym, co przed nimi, o tym jak im razem dobrze. Ściskali swoje dłonie jak nastolatkowie, którzy po raz pierwszy poczuli bliskość drugiej osoby... Cieszył się że ją ma, że nie jest już sam, odnalazł swoje życie.
Wiatr wiał spokojnym lekkim podmuchem, czysty umysł już nie potrzebował jego szumu.
W oczach znów zajaśniała głębia duszy. 

 * fragment utworu zespołu Dżem autor tekstu R. Riedel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz