środa, 29 października 2014

Rejser

- Panowie, proszę o chwilę uwagi, panowie – donośny głos Barmana na chwilę przerwał trwające dysputy starych wyjadaczy asfaltu, których głowy podniosły się znad kufli i papierosowego dymu, by poświecić te kilka sekund polejmajstrowi.
- Dzisiaj mija 32 lata od tragicznego wypadku Szybkiego – wskazał dłonią na wiszące na ścianie wypłowiałe zdjęcie motocyklisty opartego o Vincenta HRD Black Lightning.
Pod zdjęciem na małej półeczce stała zapalona świeczka.
- Był świetnym kierowcą, sportowcem i przyjacielem, jego zdrowie – łyknął małą setkę, po czym tuż przy świeczce postawił lampkę koniaku. Mimo upływu tak wielu lat, nadal brakowało mu starego przyjaciela...
- Właściwie, kim był ten Szybki i co się stało? – Zapytał swego kompana siedzący w zakopconym rogu motocyklowego baru młody bajker w czarnym t-shircie z wizerunkiem nagiej laski na chopperze.
- Szybki, stare dzieje, z tego, co słyszałem ścigał się w wyścigach Vincentem. Mistrz kraju, miał wypadek podczas małej wyścigowej potyczki. – Pociągnął trochę piwnej piany z kufla – Chyba jakiś maluch wyjechał mu z bocznej uliczki tutaj na Marszałkowskiej czy Krakowskim. Wszyscy mówili, że gdyby nie klinkierowa nawierzchnia drogi zdążyłby wyhamować. Nie wiem, stare dzieje, znam to tylko z opowieści Barmana.



***



Każdego wolnego i pogodnego wieczoru wyciągał ze swojego garażu pięknie wypolerowanego Nortona tylko po to, by zrobić nim honorową rundkę po mieście, no i oczywiście czasem przeczyścić mu tłumiki w pustej dzielnicy, rozrywając mocno basowym i krwistym rykiem silnika monotonną senność miasta. Dziś miało być podobnie. Rozbudził silnik, pozwalając mu z każdą iskrą wkręcać się na wyższe bardziej drapieżne obroty.
Ubrał się w typowe dla rockersa ciuchy podkreślające angielskie korzenie maszyny i angielskie oktanoglobiny we krwi jeźdźca.
Nawet nie skupiał się na przeżyciach czerpanych z jazdy. Po prostu wczuł się tak bardzo w maszynę, tak bardzo wszedł swoimi atomami ciała w cząsteczki metalu motocykla, że niemalże czuł na skórze opon chropowatą nawierzchnię asfaltu. Snuł się ulicami miasta przystając na światłach, podkręcając z lekka manetką.Szykował się do kolejnej szybkiej zmiany biegów i ostrego startu, gdy tuż obok niego pojawił się bulgoczący czystą esencją wyścigów Vincent HRD. Dosiadający go motocyklista, w epokowym już dzisiaj kasku orzeszku, stylowych goglach, wykonanych z najlepszej skóry, oprawionych w mosiężne okucia, lekkim ruchem dłoni wkręcił silnik na wyższe obroty sugerując krótką rundkę przygody.
Uśmiechnął się pod wąsem, poprawił rękawice naciągając je wyżej na czarną, niezwykle elegancką motocyklową kurtkę i rzucił krótkie:
- Pod pub Motopuls?
Komuś, kto dosiada starego Nortona, maszyny mającej we krwi adrenalinę szybkości i ryzyka, nie trzeba dwa razy zadawać tego pytania. Wymowne skinienie głowy na znak akceptacji. W końcu w jego krwi płynie nie mniej adrenaliny.
Podkręcił manetką kilka razy, wzywając do ostrego galopu wszystkie stalowe konie dotychczas ospale poruszające się po wnętrznościach metalowego serca Anglika. Obaj przywarli do swych maszyn, nerwowo spoglądając w sygnalizator świateł. Nerwowo zaciskając dłoń na manetce, nie mniej nerwowo trzymając stopę nad dźwignią zmiany biegów... Czerwone... Czerwone... Serca tłuką pompując adrenalinę... Czerwone Czerwone... Tłoki tłuką pompując benzynę... Czerwone... Pomarańczowe... Błyskawiczna reakcja oka. Szybkie wbicie biegów, krótki zdecydowany ruch stopy, ruch dłoni wykonany w mgnieniu oka, zielone... Poszli... Motocykle błyskawicznie się rozpędzały, rycząc przy tym każdym dostępnym w tłumikach decybelem. Vincent z każdym kolejnym metrem zaczynał uciekać Nortonowi. Kierowcy skupieni, wpatrzeni w drogę, w mijające ich auta, wykrzesywali z motocykli każdy dostępny kilowat energii mogącej przełożyć się na prędkość. Sprzęgło, bieg, sprzęgło, bieg. Manetka cały czas odkręcona na maksa. Idą pełnym pędem. Stare maszyny, mimo iż nie tak nabzdyczone mocą jak najnowsze, błyszczące demonicznymi barwami i kształtami ścigacze, pod względem wyścigowych przeżyć nie były od nich gorsze. W pędzie szybkości otaczające ich kamienice, latarnie, przechodnie zdawali się być tylko różnokolorowymi rozmazanymi kształtami. Norton odrobił stratę na końcu Lwowskiej. Dohamowanie maszyn tuż przed lewoskrętnym łukiem. Obaj zrobili to w tym samym momencie. Równocześnie trącili końcem palców stopy dźwignię biegów, redukując o dwa w dół. Ułamek sekundy, rozrywany dźwiękiem przerzucanych biegów, skrzypiących klamek sprzęgła, lekkim tarciem linek o pancerze, rykiem silników pracujących w obrotach, do których zostały stworzone. Ułamek sekundy rozrywany koncentracją dwóch jeźdźców, ich adrenaliną, cierpkimi dreszczami przechodzącymi po plecach... Mknęli w lusterkach mijających ich pojazdów. Szli równo... Obaj nie zluzowywali uścisku dłoni na manetkach, choć wiedzieli, że nie doda im prędkości. Obaj zaciskali zęby czując ich trzeszczenie... Lawirowali pomiędzy samochodami na dwóch pasach wylotówki. Slalom w blasku świateł latarni, wśród dźwięku klaksonów aut, wcale ich nie paraliżował a dodawał im skrzydeł i odwagi. Motocykle również zdawały się pozytywnie reagować na agresywne bodźce otoczenia, jeszcze jadowiciej atakując nawierzchnie przed nimi. Z sykiem opon sunęły w piorunującym tempie, w każdej chwili gotowe zadać rywalowi bolesny cios wyprzedzenia. Znali te trasę. W końcu to ich miasto. Ich betonowe getto, w którym się wychowali i którego zakręty i proste przeszlifowali nie jednym motocyklem. Szybko minęli centrum handlowe, jeszcze szybciej przeskoczyli obok fabryki mebli. Zielona fala świateł im sprzyjała. Do pubu jeszcze cztery kilometry... Trzeba tylko wykręcić na zjeździe w Kościuszki, później wbić się całym pędem na rondo, okrążyć je, zjeżdżając na Krakowskie Przedmieście, utrzymać motocykl na brukowanej nawierzchni, minąć pętlę autobusową, wyhamować przed krzyżówką, trafić w zieloną strzałkę albo ryzykować wyskakując na czerwonym. Przycisnąć na maksa na Marszałkowskiej, żeby na jej końcu pięknym szerokim łukiem wpaść na plac wolności, parkując tuż pod Motopulsem. Analizowali trasę, każdy zakręt, każde dohamowanie, redukcję, dużo wcześniej planując manewry. Vincent wysunął się na prowadzenie przez niepewne wyprzedzanie kierowcy Nortona, który zawahał się, czy zmieści się między ciężarówką a terenówką. Ułamki sekund czekania i zastanowienia wystarczyły, by Vincent wskoczył w niepewną szczelinę między autami i przebił się na prowadzenie. Norton ciągnął za nim pełnią mocy, co i tak nie pozwalało mu urwać ani jednego metra z 200, które ich dzieliły... Zjazdówka, lekkie dohamowanie przez łukiem zjazdowym, motocykle położone na kolano, wypadając na przeciwległy pas, wjechały na ulicę Kościuszki. Wyprostowali się w siodłach odkręcając manetki. Dwa oświetlone latarniami wyjące punkciki, mknęły przez centrum miasta, ocierając się niemal o siebie, czasem na centymetry mijając się z innymi pojazdami. Odległość od ronda była coraz mniejsza. Przewaga Vincenta nad Nortonem nie malała. Lewy pas, wślizgnęli się między osobówki, nieznacznie zwalniając. Tuż przed wysepkami rond zaczęli hamować. Redukcja na dwa... Smród rozgrzanych okładzin hamulcowych rozpłynął się w palecie zapachów miasta. Szybki ruch oka na lewo, pusto. Manetka, kolanko, ostrożnie, by się nie wyłożyć. Teraz może mi się udać... Myśl równie szybka jak jego Norton przemknęła przez głowę jeźdźca. Zauważył, że kierowca Vincenta nie wie o pofalowanym asfalcie tuż przy drugim zjeździe. Tylne kolo Vincenta oślizgnęło się na fali smolnej nawierzchni. Odjęcie gazu, hamowanie tyłem. Kilka ruchów kontrujących, podparcie nogą. Udało mu się opanować HRD-ka, ale cała przewaga nad Nortonem stracona. Srebrna maszyna, pochylona w prawo już zjeżdżała z ronda, radując się z udanego manewru ostrym krzykiem tłumików. Jakieś 100 metrów, przewagi.. Brukowa nawierzchnia nie była tym, czego pragnie kierowca wyścigowy. Żaden z nich nie zamierzał odpuścić i poddać się bez walki do ostatniego basowego szarpnięcia spalin z tłumików. Bruk, terkocząc pod kołami, kurczył się o kolejne metry. Pętla tuż tuż.
...
Silniki ryczą... Świat mknie wokół nich w niewiarygodnym tempie. Bystre oko w ostatniej chwili dostrzega wyjeżdżający z pętli przegubowy autobus... Hamuj!!! Zęby zatrzeszczały pękającym szkliwem.. Hamulce rozgrzane na maxa, niezbyt wydajne jak na zaistniałą sytuację, wyhamowują motocykl... Na prawo...
....
Norton niemalże sunie bokiem krzesząc iskry przycieranym podnóżkiem... Metry... Klika metrów... Vincent hamuje nie lepiej... Jego kierowca za późno zauważa czyhające niebezpieczeństwo. Dźwignie hamulców trzeszczą od nacisku. Jest za późno na rozpaczliwy akt położenia motocykla bokiem. Brunatny HRD wbija się w bok autobusu. Nie ma huku... Nie ma trzasku metalu. Nie ma nic. Motocykl jakby rozpłynął się w czerwonej wyreklamowanej toni boku Ikarusa. Niemożliwe.. Norton zatrzymany kosztem krwawych iskier dartych blach szybko staje na dwóch kołach, poderwany z ulicy przez jego właściciela. W takich sytuacjach silnik nigdy nie gaśnie... Co to było? Przecież powinien się rozbić... Cała na Motopuls... W oddali jakby widział migający, słabnący na horyzoncie miasta punkcik, rozdzierający swym rykiem rzeczywistość tego niedzielnego wieczoru. Wyścig i tak już przegrany. Zluzował uścisk na kierownicy, ale nie zluzował obrotów silnika. Stanął na światłach i spokojnie poczekał na zielone. Nawet ostry wyścigowy łuk na Marszałkowskiej go już nie cieszył. Nie potrafił zrozumieć tego, co się stało. W kilka chwil był na Placu Wolności. Oczyma już szukał między stojącymi motocyklami czarnego Vincenta. Nie znalazł go. Zaparkował Nortona, lekko prychającego po morderczym wyścigu. Okiem szybko ocenił straty. Wpadł do pubu, cały roztrzęsiony i pobladły. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę... Gęsty papierosowy dym mało go nie udusił... Na jednym oddechu wyrzucił z siebie krótkie:
- Był tu?
- Kto?
- Gość na czarnym Vincencie? Klasyczna skóra... Gogle...
Oczy motocyklistów zgromadzonych w barze wędrowały od Barmana do jeźdźca. Od jeźdźca do Barmana, który pobladł w jednej sekundzie. Jego wzrok powędrował na mały ołtarzyk Szybkiego. Jeździec rzucił wzrokiem na ołtarzyk.
- To On...
Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Barmana i wszystkich zgromadzonych. Kieliszek koniaku stojący przy zdjęciu Szybkiego, spadł z półeczki i z hukiem rozbił się o posadzkę. Wszyscy zamarli...
Pomiędzy odłamkami szkła nie było ani jednej kropli szlachetnego trunku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz