wtorek, 28 października 2014

Rockers

Szesnastowieczne mury potęgowały siłę każdego uderzenia podeszwy jego butów o stare kafelki korytarza. Każdy krok rozpościerał się tęgim basowym pomrukiem wzmacniając poczucie samotności gnieżdżącej się w jego sercu. Czarno biała szachownica terakoty tak wiele mu przypominała, kiedyś była mu tak bliska a dziś nie znaczy już nic, dzisiaj jest tylko brudnym od parafiny świec i ludzkich butów kawałkiem ceramiki.


Wszedł do kościoła i wbił wzrok w rażący złoceniami ołtarz. Zawsze robił na nim to samo wrażenie. Oglądał go nie raz, ale za każdym razem czuł swoją małość wobec wielkości Boga i nieprzewidywalności jego wyroków. Tutaj czuł że jest zwykłym człowiekiem, który nie jest w stanie odmienić swego losu.

Zawsze wierzył, zawsze starał się w wierze odnaleźć ukojenie i spokój, ale dziś chyba nie potrafił.
Spoglądał na biblijne sceny oprawione w złote ramy i zawsze zastanawiał się co maja oznaczać, co maja mu przekazać, czego nauczyć. Nie wiedział...
Ukląkł, przeżegnał się, a srebrny krzyżyk różańca zabrzęczał o dębową ławkę… Przesuwał palce po drewnianych paciorkach, a z każdym koralikiem narastał w nim ból i poczucie winy...
Pamiętał to jak wczoraj..
Dzień był słoneczny, typowy lipcowy rześki poranek z upalnym popołudniem. Bezchmurne niebo nie zapowiadało niczego nadzwyczajnego. Czasem pojawiła się na nim markotna smuga formującej się chmury. Smużka delikatna i zwiewna. Miało być pięknie, szczęśliwie...
Czarna yamaha stylizowana na cafe racera ozdobiona wizerunkiem powiewającej szachownicy i niebieski fazerek stały pośród wysokiej trawy, okurzone od przejazdu polną ścieżką. Powietrze lekko falowało nad ich rozgrzanymi zbiornikami.
Upragniony urlop...
Leżeli na brzegu rzeki otoczeni trawa, pylącą z cała obfitością, jej suchy od słońca zapach był tym, o czym tak bardzo marzyli po całych miesiącach smolistego zaczadzonego miejskiego życia.
Tylko oni, lekko szumiące wodne rośliny, cykające świerszcze i czasem odzywająca się żaba. Akompaniament natury pozwalał im skupić się tylko na sobie.



Przesunął palec na kolejny koralik... Czerwieniejące naczynka gałki ocznej zaczynały piec. Czuł wzbierające w nim uczucia i łzy. Ostatkiem sil wstrzymywał ich fale. Skupił mocniej myśli na modlitwie. Gorliwiej zacisnął dłoń na różańcu. Jednak myślami nadal uciekał do tamtego lipcowego wieczoru...
Pamięta...
Pamiętał jak na jej dłoni wylądował chrabąszcz delikatnie skubiąc jej aksamitna skórę swoimi małymi odnóżami. Jak powoli składał pod chitynowym pancerzem skrzydła jak czułkami badał jej słodycz. A ona uśmiechając się uniosła dłoń na wysokość słońca, leżąc wpatrywała się na tętniące żarem ogniste oko i oświetlonego jej blaskiem chrabąszcza.
Uśmiechała się..
Jej jasne włosy błyszczały raz czystym zlotem innym razem mieniły się odcieniem srebra i miedzi. Wpatrywał się w nią i chłonął te chwile zapisując w sercu każdy jej gest, słowo, każde mrugniecie oka każde mgnienie fali jej włosów szumiących wraz z trawa...
Pamiętał...
Zapach kadzidła dobiegł do jego nozdrzy... Chłód kościelnych murów wzmógł napływ uczuć...
Chłód...
Ten chłód wody... Skoki z powalonego pnia wprost w zimna rzekę. Cierpkie uderzenie skóry o tafle wody... Świeżość... Jej śmiech...
Pamięta..
Pamięta zachodzące słońce, ostatnie wtulenie w siebie i pocałunek. Czar chwili... Potem spakowali motocykle, odpalili silniki i na chwile podnieśli szybki kasków by spojrzeć na siebie.. Jakby coś im mówiło...
Pamiętał jej wzrok.. Jasnoniebieska ciepłą barwę oka...
Jechali spokojnie nie śpiesząc się do motelu. Podziwiali leśny krajobraz, chwytali płucami każdą odrobinę świeżego powietrza. Natleniali umysły przed powrotem do codzienności.
Widział ja w lusterku.
Odkręcił trochę mocniej, zachęcając i ją do skorzystania ze świeżej nitki asfaltu, która aż się prosiła o pokonanie zakrętów w ostrym przechyle... Odpowiedziała na wyzwanie poganiając mechaniczne koniki Fazera szlifując ranty opon. Kilka razy złożyli motocykle czyniąc to niemal w tym samym momencie. Szybki prawy, potem prosta i kolejny prawy, a dalej...
Pamięta...
Dalej była prosta z lekkimi łukami...
Ta prosta...
Dał się wciągnąć w jej gierkę...
Korzystali z pustych pasów wyprzedzając się nawzajem, kręcąc miedzy sobą... Może gdyby nie pozwolił się jej wyprzedzić, może gdyby nie odpowiedział na zaczepkę...
Może...
Nawet nie wiedzieli skąd wzięła się ta osobówka wyskakująca z polnej drogi wprost na ich pas... Naprawdę nie wiedział... Gwałtownie nacisnął na dźwignię hamulca i klamkę... Tarcze yamachy stanęły w mgnieniu oka, pozostawiając na asfalcie pojedyncza kreskę i smród topionej gumy... Cafe racer w chmurze dymu stal i dygotał wolnymi obrotami przerażony tragizmem chwili...
Widział to...
Widział jak zaczęła hamować i uciekać na przeciwny pas... Nie udało się jej....Coś poszło nie tak... Motocykl trzasnął z impetem w drzwi auta, po czym przeleciał nad nim odbijając się od dachu... Leciała przed motocyklem...
Nie mógł patrzeć..
Bał się..
Wiedział...
Fazer dogorywał w rowie wypluwając z siebie wszystkie płyny i obłok pary. Swąd gumy... Kręcące się tylne koło z rozdartą oponą... Potrzaskane szkło lusterek na asfalcie.. Nie było kałuży krwi.. Nie było drastycznych scen... Po prostu leżała bokiem na asfalcie cała bezwładna... Obrócił ja i spojrzał ostatni raz w jej oczy... Zawsze radosne, cieple, pełne życia teraz stawały się coraz bardziej mętne.. Coraz bardziej szare.. Lodowate. Tępe... Martwe...
Nie było deszczu, który mógłby płakać razem z nim i zmywać z niego cały ból. Słońce bezradnie patrzyło na to jak umierała mu na rekach...
Krople łez spływały mu po policzkach, ocierały się o kąciki nozdrzy i rzeźbiły się słonym smakiem na ustach. Spadały na dębowy pulpit, płynęły po koralikach różańca, ociekały po srebrnym krzyżyku.
Pamięta swój krzyk...
Przeraźliwy krzyk...
Czuł jak cienka strużka wypływa z niej życie i wiedział ze nie może jej pomoc... Mógł tylko krzyczeć i pytać, dlaczego... Dlaczego?
Zapłakał mocniej...
Zakrztusił się bolesnymi wspomnieniami...
Wył z tęsknoty...
Wiedział ze nic nie oczyści jego sumienia i duszy...
Płakał... A odgłos jego cierpienia rozdzierał kościelną mroczna cisze, szarpał spokój miejsca... Poczuł delikatność kobiecej dłoni na swoim ramieniu...
-proszę księdza czy coś się księdzu stało?
Podniósł wzrok z głupią nadzieja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz