poniedziałek, 17 listopada 2014

Jeden Krok

Stał naprzeciw drzwi i nie wiedział co zrobić. Reka zawieszona w próbie zapukania, wisiała tak już dłuższa chwile. Co mu powiedzieć?
Co zrobić?
Jak popatrzeć mu w oczy?
Jak?
Łzy zaczęły mu spływać po policzkach i gubić się gdzieś w świeżej szczecinie zarostu.
Wziął oddech.
Całą wolę przełożył na dłoń chcąc choć raz uderzyć w dębowe drzwi.
Nie potrafił...


Oparł głowę o futrynę i płakał
Deszcz łez oczyszczał jego dusze tak jak detoks, który wypłukał z jego krwi cale to świństwo.
Bracie..
Dziękuje...
Tak ciężko to powiedzieć, tak ciężko przejść za ten próg...
Jak mnie znalazłeś?
Jak to było..
Przecież To ty to zrobiłeś....

                                                              ***
Dźwięk telefonu rozerwał niedzielna ciszę
Szary podniósł słuchawkę
-tak, słucham?
-witaj Szary tu Szeryf, chyba go znalazłem...
-zaraz u Ciebie będę..
-Szary nie wiem czy to dobry pomysł... Szary... Halo....
Szybko odłożył słuchawkę, błyskawicznie złapał za kurtkę i kask, rozejrzał się za portfelem i kluczami.
W drzwiach pojawiła się Milena zdziwiona pospiechem ukochanego.
Wystarczyło jedno jego spojrzenie a wiedziała o co chodzi, co się dzieje i co Szary w tej chwili przezywa.
Chciała go przytulic, ale się bala, bała się go zatrzymywać, bała się że znów mu ucieknie że znów wróci załamany i zrezygnowany.
Wzrok miał przerażony, głęboki, ale pewny swego...
Wyszedł całując ja w czoło.
Ryk dwusuwu szybko przemknął przez zaspaną ulice.
Starał się skoncentrować wszystkie myśli na jeździe ale nie potrafił
Kilka razy za szybko i za agresywnie pokonał zakręt ocierając się niemal o krawężnik...
Muszę zdążyć...
Muszę go złapać..
Muszę...
Chwile później był u Szeryfa, który patrzył na niego z podziwem i litością, widział jego zapal ale nie wierzył w to że się uda...
Nie mówił mu tego...
Nie odbiera się nadziei przyjaciołom...
Chwilę później przedzierali się rosyjskim zaprzęgiem przez drogi, uliczki, klepiska.
Szary starał się opanować bulgot serca...
Opanować myśli...
Ogarnąć siebie...
Szeryf pokonywał kolejne kilometry prosząc Boga by tym razem się udało...
Nie potrafił inaczej pomóc Szaremu, wiedział że tylko tyle może dla niego zrobić...
Nigdy nie zagłębiał się w ten temat, nigdy nie pytał, nigdy nie drążył...
Szary powiedział mu tyle ile mógł, tyle ile pozwalało mu na powstrzymanie fali uczuć które rozbiły by jego wizerunek twardego motocyklisty...
Jechali w milczeniu przerywanym klekotem zaworów radzieckiego boksera
W głębi duszy bał się tego co zobaczy, bał się czy będzie miał odwagę to zrobić...
Zatrzymali się u celu.
Melina zawsze wygląda tak samo.
Zawsze jest umarła i przepita ludzkim bólem...
Stare szare budynki przemysłowe  jakiejś fabryki ...
Powybijane szyby, miejscami zawalone mury, straszące stalowe maszyny którym udało się tu przetrwać tylko dlatego że były za ciężkie dla złomiarzy..
Bruk zarośnięty trawą..
Male brzozy rosnące na dachu resztek biurowca...
Wszędzie cisza...
Ból...
Jadowity syk nałogu i śmierci...
Nie wiedział gdzie go szukać, czy go znajdzie...
Ruszyli w stronę biurowca... za sercem...
Szeryf złapał go za rękę..
-Szary może wezwę patrol, chłopaki nam pomogą...
W tej chwili Szeryf zrozumiał dlaczego nazywano go Szarym...
Ułamek sekundy widział w jego oczach Szarą studnię duszy... przerażającą szarość...
- dziękuje, najpierw muszę go...
Weszli do biurowca
Smród moczu
Bród,
Walające się pod nogami resztki mebli i papierów...
Gdzieś na ścianę wisi portret pierwszego sekretarza...
Serce ciągnie go dalej...
Odór i ponurość scenerii wzbierają w nim wymiotnym odruchem..
Szeryf podążał za nim...
Nie musiał...
Przyjaciel...
Przeszli po zniszczonej klatce schodowej kierowani przeczuciem Szarego i delikatnie słyszalnym jękiem kogoś cierpiącego...
Bał się przekroczyć ostatni stopień schodów..
Jeden krok dzielił go od niego... Od wszystkiego...
Zebrał myśli, zebrał resztki odwagi, siłę braterstwa...
Przekroczyli stopień.
Gdzieś w kacie leżała jakaś kobieta, półnaga, brudna, zniszczona.
Majacząca coś w języku którego nikt nie zrozumie...
Obok niej leżał ktoś, nie wiedzieli czy to kobieta czy mężczyzna...
Nie mogli patrzeć...
Bali się...
Weszli do pokoju z blaszana tabliczka która straciła wyrazistość i kilka liter których lekki zarys wskazywał ze był tu sekretariat...
Pchnęli drzwi..
Siedział na brudnym fotelu
Przed zawalonym biurkiem..
W około niego leżały papiery, parę foliowych woreczków, wymiociny...
Kilka strzykawek pozbawionych narkotyzującej przyjemności...
Nie widział go 4 lata...
Jego twarz przeszywał ból, głód zmęczenie, nałóg...
Nałóg który ukradł mu kilka lat życia, ukradł mu szczęście, ukradł mu rodzinę, przyjaciół...
Rodzinę...
Podniósł głowę próbując tępym wzrokiem zbadać przybyszy.
Nie poznał, nie mógłby poznać...
Szary wziął  głęboki oddech wciągając w płuca tonę pyłu, smrodu, ściskającego serce bólu..
Zarzucił go sobie na plecy i z poczuciem ulgi pokonywał kolejny krok w kierunku  jego wolności, jego życia...
Wyszli na powietrze, oparli go o kosz Urala
Szary wymiotował wszystkim co zjadł przez ostatni tydzień...
Szeryf oparty o resztkę rynny wtórował Szaremu...
Spojrzeli na siebie...
- dziękuje Szeryfie.. Nie musiałeś... Teraz możesz wezwać chłopaków....
Szeryf tylko spojrzał... nie wierzył w to co zrobili, nie wierzył w siłę tej miłości
Szary oparł się o wózek plecami...
Patrzył na własnego brata który nie potrafił skojarzyć jego twarzy, przywrócić wspomnień....
Płakał...
Nie potrafił się powstrzymać...
Odzyskał go...
Chyba...
                                                                   ***
Teraz stał przed drzwiami domu Szarego. Kontemplował meandry wzoru wycieraczki do butów, wpatrywał się w kołyszące się zapięcie kasku i bal się wykonać ten krok.
Krok który kiedyś pokonał Szary wyrywając go ze szponów nałogu.
Teraz był innym człowiekiem, po detoksie, odrodzony, czysty...
Miał prace, miał dom, przyjaciół.. Nie wie jak udało mu się w tak szybki sposób odbić od dna...
Domyślał się ze starszy brat musiał nad nim czuwać, działać gdzieś po cichu dając mu druga szanse...
Wiedział..
Ale nie wiedział jak mu podziękować...
Co zrobić...
Co powiedzieć....
Nie usłyszał podjeżdżającej Jawy..
Szary rozpiął kask i spojrzał na ubranego w czarna skore człowieka, martwo stojącego przed jego drzwiami.
Obaj westchnęli...
Szary podszedł cicho i położył mu rękę na ramieniu.
Przybysz obrócił się i uścisnął Szarego.
-bracie...
Stali...
...
...
...
...
...
...
Może chwilę, może wieczność...

Bo braterska miłość to braterska miłość...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz