środa, 29 października 2014

Chustka

Stała wtedy na tym stopniu co teraz i spoglądała na gasnące w oddali zakrętu drobne czerwone światełko.
Może spojrzał w lusterko szukając w nim jej odbicia, może uronił cichą łzę rozmazana pędem powietrza?
I już nie wrócił, nie wrócił do niej i dla niej...
Mocniejszy powiew wiatru mało nie wyrwał jej z dłoni tak nasiąkniętej nim i jej łzami chusty. Otuliła się szczelniej swetrem, wtuliła nos w chustę chcąc wyłapać ostatnie mikrocząsteczki jego zapachu w swoje receptory węchu, by znów poczuć się kochaną i ubóstwianą. Weszła do korytarza. Spojrzała na drzwi prowadzące do piwniczki.
Kiedyś poprosił ją, żeby przetrzymała mu w niej jego pierwszy motorower, pamiątkę z dzieciństwa. Od kiedy go nie ma, bała się zejść do piwniczki, otworzyć drzwi warsztaciku, który stworzył w jeden wieczór i w którym czasem przesiadywał, gdy ona zajęta była swoimi babskimi zajęciami, koleżankami i które to chwile on w tym małym sanktuarium poświęcał na regeneracje sił.  Pamięta jak często przesiadywał tam rzeźbiąc w lipowych klockach święte postaci. Jak delikatnie przesuwał dłutem po kawałku szarego drzewa gładząc jego strukturę i kształtując je tak jak sam chciał. Cierpliwie i z wyczuciem, bez pośpiechu wydobywał z drewna piękno. Teraz czuła jak będąc przy nim te piękno wydobywał i z niej, szepcząc do ucha słowa które nie były zwykłymi komplementami, które wypowiedziane z jego ust miały moc poematów opiewających jej anielskość.
Podziwiała prace jego rąk.
Te mechaniczne i te plastyczne dzieła, które tworzył. Spoglądała na drzwi i zastygła odurzona wspomnieniami.
Bała się je otworzyć, bo gdzieś w głębi serca wierzyła, że on tam siedzi i na nią czeka, bała się bolesnej rozprawy z utraconą nadzieją. Wiedziała, że to tylko jej wyobrażenie, bo przecież go nie ma i nie może tam być.
Ale głupie, płonne strzępy nadziei blokowały jej wolę.
Stała przed drzwiami i z zawieszoną nad klamką ręką nie była w stanie jej nacisnąć.
Drżała niepokojem i nadzieją...
Bała się łez które zalałyby jej policzki powodzią słonej miłości, którą utraciła.
Czuła jak serce wibruje jej w klatce piersiowej.
Zamknęła oczy i przypomniała sobie jak kiedyś pomagał jej przezwyciężyć strach przed wodą, jak powoli i z cierpliwością uczył ją oswoić się ze strachem. 
Wtedy mówił, że odważny jest ten kto trzyma swój strach w sobie i potrafi go okiełznać tak by inni nie zauważyli, że się boi i drży, że odważny jest ten kto staje przed widmami strachu i potrafi spojrzeć im w oczy. Wtedy jest zwycięzcą...
Klamka zaskrzypiała naciąganą sprężyną i powoli wysunęła z otworu w futrynie skobel zamka. Włączyła światło i spoglądała na dziwny skuteropodobny motorek stojący w centrum niewielkiego pomieszczenia. Dookoła leżały klucze, które on zostawił w tych miejscach przed tym jak się rozstali.
Jak misternie utkana pajęczyna, nić jej nadziei, że on tu jest, zerwała się przez ciężki napór delikatnego powiewu rzeczywistości.
Łzy powoli pokonywały wały przeciwpowodziowe jej powiek, cienką strużką sunąc się między rzęsami, lekko piekąc skórę policzków swoją goryczą.
Tak chciała by on je otarł, by nie były tak bolesne. Żeby stanął w tych drzwiach mówiąc, że już jest, że wszystko będzie dobrze..
Ale go nie ma...
Usiadła na stołku stojącym tuż przy stole. On też tu tak siadał, czasem przychodziła tu przynosząc mu ciepłą herbatę, brał ją na kolano i całował w ucho skubiąc je lekko ustami.
On mnie kochał...
Tak bardzo...
Nie zatrzymałam z własnej pewności i dumy...
Tak niewiele powinnam wtedy zrobić, by nadal tu był...
Spoglądała na stojącego Simsona Schwalbe i wspominała ciepło jego ramion...
Był tu zanim mu to powiedziałam, zanim rozpętałam chaos, który tak wiele nas kosztował.
Siedział tu i o czymś myślał...
W ciszy...
Wsparła głowę na stole wyrzucając z siebie potoki łez....
Nigdy tak nie cierpiała...
Przez zapuchnięte od łez oczy zauważyła małe misternie rzeźbione pudełeczko, rzeźbione jego ręką, dopracowane w każdym szczególe.
Teraz pamięta, że odłożył je tu zanim poprosiła go o rozmowę. Uśmiechnął się i chciał ją wziąć na kolana ale odmówiła.
Wzięła pudełeczko w ręce. 
Uchyliła mosiężne zamkniecie, spojrzała do wnętrza gdzie, na alcantrowym obiciu leżał kawałek papieru przełożony przez okrąg złotego pierścionka.
Zabrakło jej odwagi wysunąć kawałek pergaminu, odwinąć go i przeczytać jego niewypowiedziane słowa.
Zabrakło jej sił na rozpacz i łzy...
Wiedziała, o czym myślał...
Czego pragnął...
Wyszła przed dom i znów obłąkańczo spoglądała we wstążkę drogi i coraz bardziej zacieniony zakręt. Gładziła palcami relikwie jego chusty, która nie przestawała pachnieć wspomnieniem i bólem sumienia.
Wszechogarniająca cisza tuliła ją zobojętniającą bezradnością.
Szumiący wiatr nie buczał kanonadą wyrzucanych spalin z tłumika...
Jego już nie było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz