wtorek, 28 października 2014

Twardziel

Ryk silnika rozdzierał rzeczywistość lipcowego poranka. Dwa światełka zielonego Kawasaki co raz pojawiały się w lusterkach powolnego tira czy niedobudzonej osobówki niepewnie pełznącej w bliżej nieokreślonym kierunku. Jak na rasowego Ninję przystało motocykl perfekcyjnie wyprzedzał wykonując szybki odskok, ciecie manetką jak kataną, pozostawiająca ostry bolesny ślad na asfalcie i doskok wieńczący udany atak na przeciwnika.
Czy to było bezpieczne?
Czy to jest mądre?


Wiedział czym z reguły kończy się szybka jazda ścigaczem, jak łatwo o błąd, o małą chwilę dekoncentracji.
Czy bał się śmierci??
Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie...
Spotkał się z nią kilka razy dziennie. Przy przeciskaniu się w miejskim korku pod światła. Przy wyprzedzaniu tira, nawet przy pokonywaniu skrzyżowań.
Ale nie tylko...
Czasem on trzymał kogoś za prawą dłoń kiedy lewa była w uścisku czarnej wdowy Śmierci. Czuł jak odbiera mu bliskie osoby, jak zaciska na ich dłoniach swoje ręce, jak otula ich swoim płaszczem, przytula do martwej piersi. Jak całuje ich lodowatymi, bladymi ustami wysysając z nich ostatnie tchnienie życia. Czuł jej mroźne spojrzenie w chwilach gdy on wychodził jej naprzeciw, kiedy odraczał prawomocny wyrok stracenia. Kiedy w ostatnich chwilach zatrzymywał jej taniec, wstrzymywał upiorną muzykę dając innym jeszcze kilka chwil życia, kilka uderzeń serca, kilka łez i pocałunków bliskich.
Ale nie był dobrym mnichem, szamanem który zawsze ochroni przed Czarna Pajęczyca. Nie zawsze potrafił osłonić lekki płomień żywota przed podmuchem śmierci. Czasem stawał po jej stronie, otwierał jej drzwi wpuszczając do środka pozwalał na krwawą ucztę. Spuszczał wtedy wzrok wbijał go w podłogę i ściskał dłoń ofiary która ostatnimi uderzeniami serca, ostatnimi ruchami bezsilnych kończyn walczyła o życie. Wiedział ze tak uśmierza ich ból, ze pomóc im łatwiej umrzeć to nie grzech a akt łaski dla bezbronnego i bezsilnego człowieka wobec bezwzględniej śmierci która żądna zapachu ludzkiego cierpienia lubi męczyć swe ofiary zanim odbierze im życie, zanim wyssie z nich całe piękno i pozostawi smród rozkładu.
Nie chyba się jej nie ...
Bał się jej bezwzględności i okrucieństwa. Znał jej ofiary wiedział ze nie zasłużyły na to co ich spotkało. Zawsze wtedy kiedy wydawało mu się ze trafia na jej wzrok zaraz po uczcie z młodego niewinnego ciała widział w nim satysfakcję, nasycenie i żądze kolejnej krwi, kolejnego wbicia paznokci w cudze plecy, wielka chęć puszczenia mrowistych ciarek po wszystkich kończynach i sparaliżowania ciała jednym małym pocałunkiem jej pełnych, sinych, arktycznych ust.
W duchu pytał dlaczego on? dlaczego ona? dlaczego to dziecko?
Ona nie odpowiadała tylko oblizywała wargi, mrużąc czarne oczy które mówiły jedno będę miała i Ciebie ale jeszcze nie czas... Nie teraz... Uśmiechała się kurewsko pokazując swoja wyższość.
Wiedział że nie wygra, ale zawsze płakał nad każdym przyjacielem którego stracił. Nad każdym życiem którego nie mógł uratować nad każdym któremu nie mógł pomóc.
Wsiadał wtedy na zielone Kawasaki i gnał przed siebie, kusząc los i Czarną pajęczycę, pytając ją wyraźnie czemu nie ja a oni? No czemu?
A ona lawirowała w swym tańcu wokoło niego. Jej czarne włosy rozwiewane w pedzie 200km/h oplatały Nijnę . Śmiała się i drwiła z niego. czasem siadała na miejscu pasażera i szeptała mu coś do ucha... Mąciła, kusiła ale nie pozwalała na zbyt niepewny manewr, na zbyt gwałtowny ruch. Flirtowała z nim bawiąc się jego bezradnością i uporem w walce o własne życie. Tumaniła adrenaliną...
A on walczył...Nie tylko o swoje, ale i o cudze....
Tak naprawdę to...
Bał się jej oblicza...
Postaci pod jaką przychodzi...
Choć czasem był jej wdzięczny ze przyszła w odpowiednim momencie, ze była delikatna.
Zbyt wiele razem przebywają by uwolnić się z jej pajęczyny.
Boże daj mi siłę.....
Kawasaki mknęło przed siebie, tym razem nie było jej przy nim. Wiedział że ona już tam jest, wiedział kogo mu odbiera. teraz walczył o to by zdążyć na czas, żeby ciepłem swojej dłoni uśmierzyć chłód śmierci kolejnej niewinnej osóbki.
Odkręcił mocniej manetkę... Wcisnął się na trzeciego podganiając ostro do przodu.
Kilka chwil później był na miejscu..

Kawasaki zamruczało złowrogo czując obecność Makabrycznej koleżanki.
Wbiegł do dziecięcego hospicjum, ledwo łapiąc oddech
- gdzie?
- sala numer 4 panie doktorze- odpowiedziała młoda wolontariuszka, widocznie przygnębiona nadchodzącą chwilą
Wszedł do sali.
Na łóżku leżało małe dziecko, śmiertelnie chore. Rodzice wtuleni w siebie, przez oczy pełne łez, przekrwione od bólu patrzyli jak Morowa Pani odbiera im ich radość, ich życie...
Proszę bądź delikatna, oszczędź mu cierpień..
Kącik jej ust lekko zadrżał jakby w ironicznym uśmiechu...
Objął dłoń dziecka..

Przyszła spokojnie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz