Wedle mapy camping
powinien być za kilka km.
Atrament nocy spowijał
leśny krajobraz, blady księżyc od niechcenia wznosił się ponad
czubkami sosen i jak morska latarnia wskazywał podróżnikom
bezpieczna przystań.
700 km podróży
dawało mu się we znaki, czul ból nadgarstków i
okropne mrowienie w barkach.
Szara nic asfaltu wydawała
mu się monotonna i senna.
Starał się utrzymać
pełnię koncentracji, ale co jakiś czas zdarzało mu się na kilka
sekund zamknąć oczy...
Gdzie ten camping?..
Powinien już być...
Minął tory kolejowe,
kilkaset metrów dalej zobaczył upragniony znak..
Delikatnie wyhamował
Brevę, zrzucił na luz resztkami sił szukając zjazdu.
Co jest?
Nad wjazdem na camping
widniał ogromny oświetlony halogenem baner Witajcie na zlocie
Harley Davidson, ozdobiony jakimś narcystycznym mottem.
Wiedział, co to znaczy..
Musze spróbować,
chwila drzemki na kierownica może mnie zbyt wiele kosztować..
Podjechał pod bramę
wjazdowa...
Jednym ruchem palca
wskazującego uchylił szybkę.
Do motocykla podszedł
grubawy gość w błyszczącej od blach skórze..
- kolego to zlot zamknięty
parking tylko dla maszyn harley davidson.
Gburowaty ton tego zdania
wyjaśniał wszystko.
- kawałek ziemi pod
namiot gdzieś na uboczu się nie znajdzie?
- powiedziałem to
zamknięta impreza dla prawdziwych motocyklistów
Obrócił się
okazale prezentując wyhaftowane na plecach logo HD...
Nie warto dyskutować..
Odjechał kawałek droga,
po czym skręcił w polny zjazd.
Zgasił silnik.
Niech włoska v-ka lekko
ostygnie.
W świetle przedniego
światła próbował odnaleźć kolejny camping na mapie.
100 km..
Nie dam rady.
Co tu robić?
Podniósł się..
Spojrzał w hebanowe
niebo.
Niech księżyc coś mi
wskaże...
Bezchmurne niebo oprawione
w komplet gwiazd, delikatny szum wiatru i traw, akompaniament polnych
świerszczy jak narkotyk obezwładniał kończyny.
Nie dam rady jechać..
Rozejrzał się wokoło...
Na wzgórzu
dostrzegł małe żarzące się światło jakby z ogniska.
Ktoś tam jest...
Włoszka sapnęła
kompletem koni mechanicznych...
Na polanie w świetle
ogniska pasł się Triumph Boneville.
Odziany w czarna skore
jeździec na patyku smażył kawałek kiełbasy.
Chciał coś powiedzieć.
Motocyklista ruchem reki
zaprosił go do siebie.
Rozbił namiot, wyciągnął
butelkę wina otrzymanego gdzieś od miłych ludzi.
Usiadł na kamieniu.
Poczęstował nieznajomego
trunkiem.
-dziękuję za miejscówkę
na nocleg
- nie dziękuj, zapewne
chciałeś przenocować na campingu?
Mężczyzna uśmiechnął
się a mocniejszy płomień oświetlił jego twarz.
Miał koło 50, siwa broda
i zmęczony życiem wyraz twarzy dodawał mu powagi, ale i jakiejś
nuty smutku.
Pociągnął łyk wina.
- tak chciałem, ale maja
zlot HD
- heh harleye... Koczuje
tu prawie tydzień a oni już trzeci dzień tam balują....
Westchnął...
- Harley to nie motocykl,
to szarlatan, który omami cię swoimi chromami i cala ta
kiczowata otoczka legendy, da niby przyjaciół, poczucie
jakiejś wyjątkowości, wyższości a tak naprawdę nie da ci nic a
nawet...
Zamilkł
Wbił wzrok w ognisko,
końcem patyka upychając zwęglone drzewo bliżej ognia
Nie wiedział, co
zrobić...
Podał siwobrodemu
butelkę...
Długowieczna chwila ciszy
konsternacji.
Świerszcze cykały
W krzakach szeleścił jeż
po chwili zapytał:
-a nawet?
- nieważne..Widzę po
motocyklu ze jesteś w trasie wracasz do domu czy dopiero podbijasz
szlak?
- jadę na wschód,
na granice z Ukraina podbijać stepy, a Pan już do domu?
- ciągle do domu..... Do
domu...
Na jego twarzy zarysował
się dziwny grymas tęsknoty i bólu
Mróz nostalgii
przeszył powietrze
- wiesz młody kładźmy
się spać, a jutro zapraszam cię na śniadanie do niezłej knajpy
30 km stad...
- Knajpy, hmm przynajmniej
kiedyś tam była knajpa...
- dziękuję skorzystam,
ale ja stawiam, do jutra
Pohukiwanie sowy i cykanie
świerszczy po wielu godzinach basowego dudnienia silnika motocykla
było jak symfonia najczystszych dźwięków, tak harmonijna ze
pozwalała człowiekowi uciec z tego świata w świat snu i marzeń
Rześka noc...
Błękitne niebo...
Natura...
Stalowe maszyny...
Człowiek...
Piękno stworzone
boskimi i ludzkimi rękoma...
Rankiem szybko spakowali
maszyny i ruszyli na śniadanie.
Włoszka w towarzystwie
angielskiego gentlemana strącała rosę z asfaltu, rozrywała cisze
roztoczańskiego krajobrazu płosząc dzika zwierzynę, ciekawą
poznania tej nietypowej pary.
Rankiem miasteczka są
wymarłe.
Spokojne.
Błogie.
Ale nie to.
Tutaj spokój
mieszkańców burzył bulgot amerykańskich v-ek.
To nigdy nie wróży
przyjemności.
Obaj o tym wiedzieli.
Obaj czuli te pychę i
próżność.
Weszli do karczmy.
Tamci już tam byli.
Ich próżne ego
rozlewało się jak szambo po całej knajpie psując atmosferę.
Młoda śliczna dziewczyna
przyjęła od nich zamówienie.
Mimo ze dzieliło ich 30
lat obaj zawiesili na niej wzrok.
Była niebywale piękna.
Miała coś z cygańskiej
urody.
Coś subtelnego,
coś jak muśniecie płatkiem róży...
Coś tylko zarysowanego...
Coś intrygującego..
A jej oczy...
Jej oczy miały odcień
czystego nieba,
Były duże, bezdennie
głębokie...
Kruche..
W połączeniu z czernią
jej włosów czyniły z niej muzę, młodą Afrodytę, którą
jednym spojrzeniem mogłaby mieć wszystko.
Uśmiechnęła się i
podała na początek kawę.
Zdążyli wziąć po łyku
zanim grupa hogowców zburzyła ich spokój..
Czarnowłosa niewinność
podeszła pod harleyowca chcąc wziąć zamówienie..
-ale ładna jesteś,
chcesz to cię przewiozę moim motocyklem, hehehhe
Stado pajaców w
kowbojskich kapeluszach zaryczało basowym śmiechem.
Jego ręka z impetem
uderzyła o jej pośladek...
Obaj podnieśli wzrok i z
uczuciem gotujących się nerwów wbili go w ubranego w lśniąca
nową skórę i pakiet firmowych dodatków prostaka..
Odstawili filiżanki..
Oczy dziewczyny zaszły
niewyobrażalną fala łez.
Mógłby przysiąc
że w tych oczach każda kropla była falą powodzi zwiastującą
kolejne uderzenie żywiołu...
Żywiołu tak pięknego i
tak potężnego
Żywiołu który
uderzył niespodziewanie....
Z całym impetem trzasnęła
go w twarz...
Złapał ja za nadgarstek,
Czuli jej ból...
Czuli jak zacisnęła
zęby...
Ich zgrzyt...
Obaj poderwali się w
ułamek sekundy...
Szarpnęła się...
Wyrwała...
Upadla na posadzkę...
Stał nad nią coś
wykrzykując..
Nie zauważył jak jego
siwobrody kompan doskoczył do harleyowca i trzasnął go w twarz
strącając kowbojski kapelusz.
Stali nad nim obaj.
- Co ty kurwa robisz, co?
Wiesz, kim ja jestem, jestem prokuratorem, zobaczysz jak cię dziadu
urządzę... wielki mi motocyklista na japońskim szmelcu...
Zobaczysz nie wiesz, kim zadzierasz... Zaraz ci pokażemy...
Koledzy harleyowcy dziwnie
się rozpierzchli, tylko dwóch stanęło za swoim kompanem
Patrzyli się na siebie..
Mierzyli wzrokiem...
Oczy brodatego jeźdźca
zapłonęły niebieskim ogniem.
Parzyły...
Roztapiały coś w
duszy...
Dopiero teraz zobaczył
jak jasne były..
Jak jasne i jak przykre?
Jak wiele bólu w
nich było...
- a wiesz, kim ja jestem?
Nikim, a wiesz, dlaczego? Dlatego ze kiedyś byłem taki jak ty.
Miałem harleya i myślałem że świat jest mój, że parę
gówno wartych naszywek uprawnia mnie do wszystkiego. Że
jestem prawdziwym motocyklista, że wśród ludzi budzę
zachwyt, jakieś zainteresowanie, że jestem jak półbóg
z metką harley davidson. Myślałem że mam przyjaciół,
prestiż ze zdobyłem wszystko. Imprezy, łatwe kobiety, pieniądze
nie dały mi szczęścia. Nie zdobyłem nic a wszystko straciłem.
Straciłem przyjaciół, straciłem pasję, straciłem rodzinę,
ukochaną żonę, dla której nie miałem czasu, bo był klub i
zloty, moją wspaniałą córkę, z która za chwile
spotkania dziś oddałbym wszystko co mam, straciłem cały świat,
straciłem człowieczeństwo. Straciłem to przez kupę marnego
żelastwa ociekającą kiczem, która jak padlina przyciąga
robactwo i muchy. Straciłem całe życie, nie mam dokąd iść, nie
mam niczego. 17 Lat podróżowałem po Europie imając się
różnych zajęć by zrozumieć jak głupi byłem, by
zrozumieć, co naprawdę kochałem i za co zapłaciłem skarbem
miłości. By zrozumieć jak ten widlasty szatan zniszczył moje
życie. Jestem nikim, nikim pozostanę, straciłem wszystko więc
niczego mi nie odbierzesz, ale jej szacunek się należy... Ona nie
jest przedmiotem...
- Ona...
Spojrzał raz jeszcze na
śliczną dziewczynę.
Lazur jej oczu przebijał
się przez opadające na czoło czarne włosy...
Lazur jego oczu uderzał
spod siwych brwi..
Wtedy zrozumiałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz